-Lubi cię – westchnęłam wchodząc do mojego pokoju.
Nie usłyszałam odpowiedzi, więc spojrzałam w kierunku
Justina, który właśnie zamykał za sobą drzwi. Oparł się o nie i uniósł wzrok na
mnie.
Uśmiechał się.
-Nie patrz tak – powiedziałam, zakrywając się jedną
dłonią.
-Dlaczego? – zapytał, robiąc krok w moją stronę, nie
przestając się uśmiechać – Za bardzo cię to podnieca? – zrobił ruch głową,
jakby chciał zarzucić grzywką.
Parsknęłam.
Uśmiechnął się szerzej, zbliżając się do mnie powoli.
-Przerażasz mnie – powiedziałam na wpół serio.
-I dobrze.
Poderwałam się do ucieczki, ale był szybszy.
Doskoczył do mnie, oplótł rękami i zaczął łaskotać.
-Justin! – pisnęłam, pomiędzy kolejnymi wybuchami
śmiechu.
-Tak ślicznie się śmiejesz – wymruczał muskając mój
policzek i znowu zaczynając mnie łaskotać.
-Przestań! – powiedziałam błagalnie, z trudem łapiąc
powietrze.
-Śnij dalej, Ally.
Wyrywałam mu się, ale bez większych skutków.
Dlaczego on musi być taki silny?!
Kiedy wreszcie skończył swoje katowanie mnie, obrócił
mnie do siebie przodem i z rozbawionym uśmiechem spojrzał w oczy.
Odwzajemniłam uśmiech.
Zdziwiło go to.
Wzięłam go z zaskoczenia i zaczęłam łaskotać.
-O nie, nie, nie! – parsknął śmiechem i próbował mnie
odepchnąć.
-Ale tak ślicznie się śmiejesz – przedrzeźniłam go, a
on wpił się w moje usta.
-Oszukujesz – powiedziałam udając obrażoną i łapiąc
powietrze po pocałunku.
Justin złączył nasze czoła i patrzył mi w oczy.
-Po prostu jestem sprytny – zmrużył tajemniczo oczy.
Uśmiechnęłam się rozbawiona.
-Dobrze mi z tobą – powiedział, przytulając mnie do
siebie.
Westchnęłam.
-Co jest? – zapytał, cicho, dotykając ustami mojego
ucha.
Mimowolnie zadrżałam.
Tak, mi też było z nim dobrze.
Wtuliłam się w niego.
-Justin? – odezwałam się po kilku minutach ciszy.
-Tak?
-Opowiesz mi o swoim dzieciństwie?
Zauważyłam jak momentalnie wszystkie jego mięśnie się
napięły.
Odsunął się ode mnie.
-Może nie dziś, okej? Mamy mało czasu. O 15:00 muszę
się wynieść.
Spojrzałam na niego badawczo.
Wyglądał bardzo poważnie, a w jego spojrzeniu pojawiło
się coś czego jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc co odpowiedzieć.
On w końcu uśmiechnął się i musnął moje usta, kładąc
ręce na moich biodrach.
-Więc... Wchodząc do tego pokoju, powiedziałaś, że
twoja mama mnie lubi… - wpatrywał się w moje oczy i oblizał wargi – Chyba tak
właśnie działam na kobiety – uśmiechnął się szeroko, a ja uderzyłam go lekko w
klatkę piersiową.
-Skromny Justin, jak zwykle – zakpiłam.
-I cały twój – przygryzł dolną wargę.
Roześmiałam się i kciukiem uwolniłam jego wargę z
ucisku zębów, po czym wpiłam się w jego usta.
Poczułam jego łobuzerski uśmiech.
Przesunął nas do tyłu nie przerywając pocałunku.
Oparł się plecami o drzwi i zaraz zamienił nas
stronami, tak, że to ja byłam przyciśnięta do drzwi.
Przesunął delikatnie dłonią po moim boku i kiedy jego
ręka spoczęła na moim biodrze, przyciągnął mnie do siebie bliżej.
Czułam za dużo. Chciałam go w tej chwili. Całego.
Chyba to zauważył. Przeniósł pocałunki na moją szyję,
a ja mimowolnie jęknęłam.
-Justin, przestań – powiedział cicho, chociaż wcale
nie chciałam, żeby przestawał.
Spojrzał mi w oczy.
-Dlaczego? – zapytał z łobuzerskim błyskiem w oku,
wsuwając dłoń pod moje shorty.
Odepchnęłam go i pokręciłam głową, walcząc ze sobą.
-Ej, ona tu więcej nie wejdzie. Przecież sama mówiłaś,
że nie odrywa się od tego swojego serialu – uśmiechnął się uroczo, kładąc ręce
na moim tyłku.
Wyrwałam mu się i szybkim krokiem podeszłam do okna.
Powietrza.
Otworzyłam je i głęboko oddychałam.
Po chwili poczułam obecność Justina bardzo blisko siebie.
Odwróciłam się, opierając się o parapet.
Patrzył mi w oczy, uśmiechając się pytająco.
-Nie chodzi o nią, Justin – powiedziałam w końcu, przenosząc
spojrzenie na podłogę – Po prostu… - przełknęłam ślinę i znowu uniosłam wzrok
na niego. Moje spojrzenie było twarde jak i moje kolejne słowa – Nie chcę być
traktowana przedmiotowo.
Te słowa przez
dłuższą chwilę wisiały w powietrzu, a mina Justina była nie do rozszyfrowania.
-Chodź tu – powiedział i zrobił gest dłonią, żebym
podeszła.
Patrzyłam na niego niepewnie, ale w końcu podeszłam, a
on mnie przytulił.
Przez dłuższą chwilę staliśmy wtuleni w siebie i żadne
z nas się nie odzywało.
-Nie jesteś traktowana przedmiotowo, Alice –
powiedział w końcu szeptem, dotykając
wargami mojego ucha – Przepraszam jeśli chociaż przez chwilę się tak poczułaś…
-Więcej niż przez chwilę – odpowiedziałam chłodno.
Odsunął się ode mnie na tyle, że mógł spojrzeć w moje
oczy.
Potarł swoją twarz dłonią.
-Przepraszam – powtórzył.
Pokręciłam głową i odwróciłam wzrok.
-Jesteś dla mnie kimś więcej, Alice. Kimś więcej, niż
był ktokolwiek przed tobą – powiedział Justin, a ja chociaż tego nie chciałam,
poczułam przyjemne ciepło na sercu.
-Mówisz tak każdej? – zapytałam, patrząc na niego
wrogo.
Westchnął.
-Słuchaj… Wiesz co nie podoba mi się najbardziej w
nas? W naszej relacji? – zapytał, a ja patrzyłam na niego i zastanawiając się
dlaczego przeszkadzało mi, że nazwał to ‘relacją’, nie ‘związkiem’ – Chcesz
wiedzieć?
Skinęłam nieprzekonana głową.
-To, że mi na tobie zależy – powiedział wolno – To, że
jak żadna dziewczyna od dawana, potrafisz mnie zranić bezsensownym słowem –
odwrócił spojrzenie – Nie podoba mi się to, że nie potrafię kontrolować moich
uczuć w stosunku do ciebie.
Nie wiedziałam, co miałam myśleć.
-A ty. Chcesz wiedzieć co najbardziej nie podoba mi
się w naszej relacji? – zapytałam, ostro podkreślając słowo ‘relacja’. Skrzywił
się, ale skinął głową – To, Justin, że nigdy nie wiem kiedy grasz, a kiedy
mówisz szczerze. Czasami zastanawiam się czy całe twoje życie to nie jedna,
wielka gra.
Odwrócił wzrok i dostrzegłam w nim powstrzymywane łzy.
-A co byś powiedziała na to, że to mój jedyny sposób
na przetrwanie? – mówił tak cicho, że ledwo mogłam go dosłyszeć – Co powiesz na
to, że jesteś jedyną osobą przy której czasem udaje mi się być sobą?
Nie uniósł spojrzenia z powrotem na mnie.
Usiadłam na łóżku i bezsilnie ukryłam twarz w
dłoniach.
-Ta ‘relacja’ nie ma sensu, Justin – powiedziałam zbolałym
głosem.
-Nie mów tak – odpowiedział – Nigdy tak naprawdę nie
próbowaliśmy, więc skąd masz taką pewność?
-Stąd, że ja próbowałam – uniosłam głowę i spojrzałam
na niego poważnie – Na Hawajach. Dla mnie to nie była gra. Nie wiem dlaczego ci
zaufałam – powiedziałam łamiącym się głosem.
Odchylił na chwilę głowę do tyłu i westchnął.
-Kto powiedział, że to będzie proste – wymruczał pod
nosem, bardziej do siebie niż to mnie – Słuchaj, Alice. Moje dzieciństwo nie było
łatwe – przykucnął obok mnie i spojrzał mi w oczy – Ranienie ludzi zawsze
wydawało mi się prostszym wyjściem, niż bycie zranionym… Tyle, że w twoim
wypadku to się nie sprawdza… - przerwał na chwilę, badając moją twarz wzrokiem –
Bo kiedy ranię ciebie, jednocześnie zadają ból sobie.
Odwróciłam spojrzenie, ale on złapał moją brodę i
zmusił mnie do spojrzenia na niego.
-Nie umiem bawić się w związek – powiedział na
półuśmiechu – Widzisz… W świecie sławnych ludzi jesteś z tym z kim akurat opłaca się być. Gorzej,
jeśli zakochasz się w tej osobie… - patrzył mi w oczy.
-Gorzej, jeśli nie wiesz, czy osoba, która mówi ci, że
się w tobie zakochała kłamie czy mówi prawdę – powiedziałam sucho.
Znowu głęboko westchnął.
-Jak mogę ci udowodnić, że wcale nie gram w stosunku
do ciebie? – zapytał.
-Nie próbuj dobierać się do mnie przez 2 miesiące –
odpowiedziałam, niekoniecznie zadowolona z tego co mówię.
Przełknął ślinę.
-2 miesiące? – powtórzył wolno, patrząc na mnie
uważnie.
Skinęłam potakująco głową z lekkim, cwanym
uśmieszkiem.
Na jego ustach pojawił się podobny uśmiech.
-A co, jak to ty zaczniesz dobierać się do mnie?